Przy mojej ponownej próbie – gdy naprawdę poznałem się na ogromie tej gry – muszę przyznać temu rację. Im dalej, tym mocniej odczuwać będziemy ogromną wolność wyboru – zarówno pod względem tworzenia własnej postaci, aż po decyzje, które będziemy podejmować po drodze. Nie ma tutaj czegoś takiego jak czarno-biały wybór. Widząc dwa możliwe wyjścia, zazwyczaj możemy co nieco podrążyć i znaleźć jakieś trzecie rozwiązanie – a czasem nawet i więcej. Absolutnie jesteśmy kowalami swojego losu i możemy poprowadzić naszych przyjaciół i poddanych, dokąd chcemy. Fabuła rzuca nas do miasta Restov, w którym wraz z innymi poszukiwaczami przybyłymi na żądanie władczyni, zostajemy wysłani na misję wyzwolenia sąsiedniej krainy spod rąk samozwańczego władcy.
Pathfinder: Kingmaker – Recenzja – Pudło
Kompozycje nie grzeszą oryginalnością, ale i tu słychać pasję, zaangażowanie i znajomość klasycznych soundtracków. Mamy przyjemny, wpadający w ucho motyw przewodni w menu, jest trochę bojowych marszów i łagodniejszych, bardziej nostalgicznych nut. Ponarzekałem tu i tam, ale z tekstu wyłaniał się w sumie pozytywny obraz całości. Tylko że Owlcat Studios nie ustrzegło się po drodze wielu błędów. Nie psują radości tak zupełnie, jednak też nie pozwalają w pełni zanurzyć się w przygodzie. Gra oferuje ogrom możliwości związanych z ekwipunkiem, zdolnościami, czarami, miksturami i ogólnie konfiguracją postaci.
W przeciwieństwie do innych pozycji RPG funkcja ta nie ogranicza się jednak do minigry czy kilku dodatkowych zadań, które wykonujemy po powrocie do bazy wypadowej. Tym razem dostajemy w bonusie regularną produkcję strategiczną, płynnie przeplatającą się z warstwą fabularną. I byłby to miks naprawdę niezwykły, gdyby nie pewien brak wyrazistości i sporo błędów. Narzuciłem na siebie wzmocnienia, naćpałem się miksturkami i ruszyłem do akcji. Po 20 sekundach walki cała moja drużyna została zabita przez trolla z pełnym zestawem wzmocnień, przyspieszenia, odporności i z horrendalną liczbą punktów życia.
Niezbyt łaskawe kości, czy coś jest nie tak z poziomem trudności? – recenzja Pathfinder: Kingmaker
Odniosłem wrażenie, że bohaterowie mogliby też odrobinę szybciej biegać po lokacjach. Podczas podróży przez mapę w pewnym momencie otrzymałem komunikat Twoje królestwo zostało zniszczone. Okazało się, że po pojawieniu się kilku zadań z trollami i ich niewykonaniu (chyba o to chodzi), automatycznie przegrywamy. Znowu musiałem porzucić zadania główne i dozbrajanie się i wyruszyć prosto do leża króla trolli.
Gdy chcesz zostać władcą, nie ma miejsca na błędy
Wszystko to odbywa się podczas całkiem niezłych dialogów. Widać, że scenarzyści włożyli mnóstwo serca w warstwę tekstową, wiele rozmów naprawdę przyjemnie się czyta. Problem w tym, że czasem ściana literek może przygnieść swoim ciężarem.
Zaglądanie do każdego zakamarka nie zawsze miało sens (a szkoda, nie lubię bezsensownego wczytywania i błąkania się po pustych mapkach, gdzie nic nie można znaleźć i nic ciekawego się nie dzieje). W trakcie podróży przez posiadłość wyłania się kolejna mocna strona gry – system decyzji i moralności. Każda postać, włącznie z naszą, posiada określony system wartości, zbiorczo nazywany charakterem.
- W pewnych momentach wydarzenia przedstawiane są w formie książkowej opowieści, podczas której musimy podjąć odpowiednie decyzje mające olbrzymi wpływ na dalszą fabułę.
- Przygotowane przez Owlcat persony mają swoją historię oraz indywidualny charakter.
- Dźwięki bitwy są głośne i chaotyczne, jak to bitwa.
- Trochę jak dziesięć czy piętnaście lat temu, kiedy na fali Baldur’s Gate, Fallouta i Icewind Dale zaczęły pojawiać się inne ambitne, choć nie zawsze dopieszczone produkcje.
- Odniosłem wrażenie, że bohaterowie mogliby też odrobinę szybciej biegać po lokacjach.
Podczas podróży często pojawiają się losowi przeciwnicy, choć można próbować ich uniknąć. Czasem miałam ochotę udusić moją drużynę – wszyscy dopiero odpoczywali, więc czemu znów kwękają? Tylko marnują mój czas i racje żywnościowe, jeśli polowanie się im nie uda, a nie można przecież taszczyć ze sobą ton jedzenia. Mapa z początku jest zasłonięta, więc wszystko trzeba stopniowo odkrywać samemu, eksplorować niezbadane ścieżki, znajdować nowe obiekty i miejsca. Lokacje, do których kierują nas różne zadania, często nie są zaznaczone, więc zdarzało mi się błądzić, ale po drodze przynajmniej odkrywałam coś, co mogło się przydać później.
Runda VI – system walki
Na koniec zostawiłem sobie jeszcze mało przyjemny element zrugania pewnych istotnych elementów wersji na PS4. Jako że mam porównanie z pecetowym odpowiednikiem, mogę stwierdzić, że konwersja wyszła naprawdę kiepsko. Od razu rzucają się w oczy dość regularne spadki FPS-ów – a wierzcie mi, należę do osób, które najmniej zwracają uwagę na tego typu techniczne aspekty.
W weekendy wypełniamy Pixelposta przedrukami wybranych artykułów, które wcześniej ukazały się w papierowej wersji magazynu. Kickstarterowy tytuł Owlcat Games pomimo pewnych mankamentów zyskał wcale niemałą popularność. Wyjście wersji konsolowej było https://polska-casino.com/ w tym przypadku raczej przesądzone.
Dlatego warto uzbroić się w kilkadziesiąt godzin wolnego czasu i dać tej przygodzie szansę. Zwłaszcza za kilka tygodni, gdy twórcy trochę Pathfindera połatają. Wiele pracy włożono nie tylko w odtworzenie kampanii i klimatu settingu, ale też w tryb strategiczny. Niemniej przy całej złożoności rozgrywki zabrakło jakiegoś błysku szaleństwa i geniuszu, czegoś, co zaskoczyłoby gracza na poziomie mechaniki czy fabuły. To naprawdę niezła, wciągająca gra, zapewniająca wiele godzin rozgrywki, wielką awanturę z licznymi sekretami.